Z Los Angeles do Las Vegas można dojechać w 4,5h autostradą, my jednak zapragnęliśmy zobaczyć jeszcze po drodze słynną Death Valley - Dolinę Śmierci. Tu posłużę się Wikipedią, która w kilku zdania oddaje przerażający charakter tego miejsca, które powstało miliony lat temu:
Dolina Śmierci (ang. Death Valley) – obszar bezodpływowej depresji na pustyni Mojave. Najniżej położony punkt znajduje się 86 m p.p.m., stanowiąc największą depresję w Ameryce Północnej. Dolinę otaczają potężne pasmo górskie Panamint z najwyższym szczytem Telescope Peak 3368 m n.p.m. oraz pasmo gór Amargosa. Klimat zwrotnikowy, suchy, z opadami nieprzekraczającymi 50 mm rocznie (w niektórych latach deszcz nie pada w ogóle). Najbardziej suche miejsce Ameryki i jedno z najgorętszych miejsc na Ziemi, gdzie 10 lipca 1913 roku temperatura osiągnęła 56,7 °C (134 °F). Jest to światowy rekord temperatury powietrza. Wilgotność powietrza nie przekracza 1%.
No to powiem, że tym razem było "zaledwie" 116°F (46.7°C)!!! Ale po kolei :) Ruszyliśmy w ten niedzielny poranek na totalnym luzie, gdyż w LA 90% mieszkańców wciąż spało, więc drogi nie były zakorkowane i miło się autostradami jeździło. Przejechaliśmy Góry Skaliste i wyjechaliśmy wpiękne, przyjemne pustkowia, znane jeszcze z podróży z Williams do LA. Wjechaliśmy w miejscowość Mojave w Kalifornii i oprócz uwielbianych przeze mnie pociągów, miałem przyjemność zobaczyć coś po raz pierwszy: potężne cmentarzysko samolotów! Jest to Mojave Space & Air Port - lotnisko, na którym są przechowywane samoloty pasażerskie. Niektóre mogą jeszcze wrócić do służby, lub mogą być wybebeszone na potrzeby innych samolotów. Poczytałem o tym jeden artykuł, w którym opisano również to miejsce - robi wrażenie: Artykuł o cmentarzyskach samolotów Następnie przejechaliśmy przez Ridgecrest, by zatankować. Czytałem, by koniecznie wjeżdżać do Doliny z odpowiednią ilością paliwa, gdyż niezwykle ciężko jest natrafić później na czynną stację paliw, a ceny tu są bardzo różne. Jedliśmy tu m.in. hot dogi na patyku w cieście z kukurydzy - po prostu nie polecam... To nie jest nasz typ smaku jedzenia... Po drodze minęliśmy jeszcze miejscowość Trona, która żyła tu z kopalni soli. Ostatnie widziane tego dnia wagony przeze mnie. Generalnie przygnębiająca miejscówka, gdzie zawsze jest i gorąco i słono. Gdy wjechaliśmy na szczyt gór, naszym oczom ukazała się pierwsza potężna depresja. Fenomenalny widok! Przeolbrzymie miejsce, cholernie gorące 108°F, wietrznie. Nie da się być nawet krótką chwilę na powietrzu. Minęliśmy ją po jakimś czasie, by znów się wpiąć w kolejne góry. Przy stromym 17-milowym podjeździe, była informacja, by wyłączyć klimatyzację, by płyn w chłodnicy się nie zagotował. Były ostrzeżenia przed kowbojami, przed osłami i kozłami :) Gdy zaczęśliśmy zjeżdżać z gór, ukazała się nam się informacja, że to płatny park narodowy i trzeba uiścić opłatę w Visitor Center (opłata 30$ za tydzień). Zatrzymaliśmy się w jednym miejscu, gdzie były domki wypoczynkowe...Domki wypoczynkowe w dolinie śmierci, gdzie zawsze jest absurdalnie gorąco... Gdy wyszliśmy z aut i przeszliśmy z asfaltu na szuter obok, okazało się, że bił z niego większy gorąc, niż z asfaltu. Oczy już wtedy się gotowały na tym gorącym i suchym powietrzu. Jadąc w dół do tafli białej soli, było tylko goręcej i bardziej przerażająco. Widok, jak na Marsie. Po zrobieniu paru fotek na tej ziemskiej patelni w miejscu zwanym: Devil's Golf Course, ruszyliśmy w dalszą podróż do Nevady. Krajobraz wciąż był fantastyczny po wyjeździe z tej niezwykłej i z całą pewnością wartej obejrzenia Doliny Śmierci. Stamtąd było około 60 minut do Las Vegas, które nie jest wcale duże. Jego centrum podobno jest jeszcze mniejsze i następnego dnia je całe zwiedzimy. Sam hotel MGM Grand jest kolosalny! Trochę trwało, by się zameldować. MGM Grand jest drugim pod względem wielkości hotelem na świecie, a zarazem największym hotelem w Stanach Zjednoczonych na obszarze całego kompleksu znajduje się pięć basenów zewnętrznych (w tym jedyne w Las Vegas baseny ze słoną wodą), sztuczna rzeka i wodospad, które zajmują powierzchnię 2,7 hektarów. Wieczorem ruszyliśmy tylko coś zjeść do pobliskiego New York-New York. Przejechaliśmy się tam z dziećmi roller coasterem i zszedłem z niego przerażony! A dzieci pełen luz :) Generalnie główna ulica Las Vegas po zmroku wygląda jak Times Square w Nowym Jorku, tyle, że po 22 wciąż tu jest 36°C :) Pora na fotki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz