W tym dniu mieliśmy jak na razie najbardziej fantastyczne widoki na trasie! Różnorodność krajobrazu, roślinności, skał, kolorów tych skał historii tej ziemi, ilość i różnorodność pociągów (!!!) była niesamowita! A na sam koniec zdarzył się nam koszmar! Ale po kolei...
Śniadanie tym razem było smaczne - do tego mięknie chrupiący bekon - wreszcie! Ruszyliśmy o 8 rano opuszczając największe miasto stanu Nowy Meksyk (stolicą tego stanu jest Santa Fe, ale nie jest ono na trasie Route 66). Widać tu było pełno symboli, budowli i samych ludzi - Indian / Meskykan, w radiu na kilku kanałach mówiono po hiszpańsku i wszystkie możliwe instrukcje były również w tym języku. Poza miastem brud, widoczna bieda gołym okiem. Ciężko dostrzec jakiekolwiek bogactwo. Pewnie dlatego, że tu jest prawdziwe pustkowie. Ziemia jest wybitnie jałowa i nie nadaje się na uprawy, a pastwiska bydła to prawdziwa rzadkość. Za to piękno tego terenu jest absolutnie nie do ogarnięcia! Między innymi zobaczyliśmy tutaj niesamowite czarne skały. Jak się temu przyjrzeliśmy, to była zastygnięta magma. Przeszukaliśmy internet i okazało się, że jest to najdłuższa erupcja w histori świata, która miała miejsce około 5000 lat temu i trwała dziesiątki lat (https://tvn24.pl/tvnmeteo/swiat/nowy-meksyk-usa-najdluzsza-erupcja-w-historii-holocenu-zdjecia-z-kosmosu-st6143977). A my widzieliśmy zaledwie pónocne skrawki tej olbrzymiej powierzchni, którą pokażę na zdjęciach. W Nowym Meksyku, jak i w Arizonie były nieliczne kasyna z hotelami należące do Indian (w tym wypadku Navaho), oraz bardzo liczne "Indian City", gdzie można było kupić mnóstwo pamiątek indiańskich, co my również uczyniliśmy. W jednym McDonaldzie zatrzymaliśmy się, by kupić shake truskawkowy - muszę powiedzieć, że amerykański shake jest bardzo pyszny - znacznie bardziej gęsty i pokryty bitą śmietaną, a rozmiary są dużo większe, niż w Europie. Spotkaliśmy tam również rdzennych Indian. Starszy pan powiedział nam po krótkiej i miłej rozmowie, że są rdzennymi Amerykanami, a ta ziemia od pokoleń na leży do nich. Widać, że mają tu silne poczucie historycznej krzywdy (co mnie w ogóle nie dziwi) i można tu spotkać również symbolikę na murach, czy ich rzeczach, którymi handlują. Ponadto moi towarzysze podróży byli bardzo wyrozumiali, gdy musieliśmy się zatrzymać, lub zwolnić, by nagrywać i fotografować liczne niewiarygodnie długie i potężne pociągi BNSF. Stojąc w oddali czuć na swoim ciele siłę ich silników, tak dudniły! Kiedy maksymalna prędkość poza terenem zabudowanym to 55 mph, a na autostradzie to 75 mph, to pociągi jeżdżą tu od 60 do 80 mph! A robi to wrażenie, gdy widzisz 10 000 ton pędzące ze spiętrzonymi kontenerami! Na obiad zjechaliśmy do Holbrook, małej mieściny, gdzie dobrze oceniany był bar zrobiony ze starej stacji paliw i serwowano tam hot-dogi. Ale takich hot-dogów to jeszcze nigdy nie jedliśmy! Były przepyszne! Każdy zamówił, co chciał, ja np wziąłem sobie Cowboy Chill Dog :) Ja już wspomniałem, krajobraz zmieniał się niesamowicie, od skał, przez pustynie, zniesienia, poprzez bezkresne równiny, aż do lasu iglastego i konkretnych gór we Flagstaff, gdzie zrobiliśmy zakupy spożywcze. Na trasie były też znaki wysokości. Najwyżej było w Arizonie, gdzie widziałem znak 7335 stóp, co w przeliczeniu daje 2,23 km npm! A to był poziom jezdni, przy której są góry! Także wysoko tu jeździmy. Po drodze złapała nas burza na pustyni - teraz już wiem, jak to wygląda. Z daleka złowieszcze czarne chmury i pioruny, bliżej silny wiatr i powietrze wypełnione piaskiem tworzące piaskową mgłę i dopiero potem silna ulewa. Także deszcze to tutaj rzadkość i akurat mieliśmy tą przyjemność taki deszcz spotkać. Później jechaliśmy do jednego sławnego krateru po meteorycie o średnicy 1200 m, który powstał jakieś 50 tysięcy lat temu! Część moich towarzyszy wybrała się na szczyt, by osobiście go zobaczyć. Po drodze mijaliśmy opuszczone stare mini pole naftowe i na środku pustkowia zauważyłem wraki powojennych samochodów osobowych i puszek w stanie totalnego rozkładu. Na sam koniec udanego dnia jakieś 30 minut do docelowej miejscowości Williams uderzyliśmy w jelenia na autostradzie! Aga dzielnie sprowadziła auto na pobocze. Przód zniszczony, chłodnica pęknięta. System alarmowy SOS z auta wezwał patrol najbliższy. Najpierw przyjechal trooper z patrolu autostradowego, a następnie policjant. Było spisywanie danych, organizacja lawety. Kasia w drugim aucie zawiozła wszystkich do hotelu na dwa razy. Muszę podkreślić, że wszystkie osoby, które na swej drodze spotykaliśmy były niezwykle uprzejme i chętne do pomocy. Nawet jak poprosiłem troopera o pomoc w zgłoszeniu usterki do wypożyczalni aut, powiedział, że nie ma problemu i wszystko za mnie zrobił. Jak zatrzymaliśmy się na starej części drogi 66, by zrobić zdjęcia, przejeżdżający Indianin zatrzymał się i zapytał się, czy wszystko jest w porządku i czy potrzebujemy pomocy. Naprawdę jesteśmy tym tutaj oczarowani.
A teraz pora na fotki, a miałem z tym problem, bo tylko tego dnia zrobiliśmy około 300 zdjęć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz